Od lat jestem fanką Joni Mitchell. To od niej zaczęła się moja fascynacja folkiem. Mam wrażenie, że dokładnie tak jak w modzie czy architekturze, również w muzyce historia wyraźnie zatacza koło. Po latach triumfu muzyki pop, elektroniki i gotowych sampli, znów coraz więcej osób wybiera muzykę, w której słychać człowieka. To co nieidealne, indywidualne, niepowtarzalne. Co żywe i rozwibrowane. Pełne emocji. Proste (nie prostackie) i autentyczne. Wracają ładne melodie i harmonie, którymi mam wrażenie, że alternatywa się brzydziła przez lata, a co mnie, wychowaną na musicalowych, rozbudowanych harmonicznie utworach, ogromnie cieszy!

Mówi się, że wszystko już wymyślono. Teraz możemy jedynie rozwijać wcześniejsze pomysły, improwizować z fakturami, barwami i ich zestawieniami. Ale nawet, jeśli fragmenty melodii i harmonii każdego utworu na świecie można porównać z innym, to nadal, jakaż to przyjemność, móc tworzyć i odkrywać, jak robią to inni! Mamy nieskończoną ilość barw głosów, języków i akcentów, sposobów wymawiania samogłosek czy wydobywania dźwięków z instrumentów. Mamy tak różną dynamikę i groove. Wrażliwość i muzykalność.  I masę różnych uczuć oraz historii do opowiedzenia. Nieustanny głód emocji i uniesień, których dostarcza muzyka. Głód wzruszeń i poczucia, że ktoś czuje to co my… Że ktoś nas rozumie. Jak tu mówić, przy takim zróżnicowaniu i takiej wartości muzyki, o jakiejkolwiek powtarzalności i nudzie? Właśnie ten czynnik ludzki powoduje, że wciąż w muzyce jest jednak mnóstwo do odkrycia 🙂

Kocham słuchać lajfów, gdzie nie ma czyszczenia, dogrywania i żadnego udawania. A widząc ich coraz więcej w sieci, jestem pewna, że to wspaniały czas w muzyce… To, co mnie tak fascynuje od lat w takich grupach jak The Beatles czy Crosby, Still, Nash & Youg, albo u Simona & Garfunkel’a, to właśnie budowanie harmonii i przeplatanie się wokali. Ja tak kocham śpiewanie na głosy i ich aranżowanie, że gdy przypominam sobie pracę nad moimi dwiema ostatnimi płytami, to właśnie nagrywanie chórów chyba sprawiało mi najwięcej przyjemności.

Wyobrażacie sobie teraz życie bez internetu? Bez Spotify’a czy Tidala? Bez YouTube’a? A’propos, na YouTube jest The Mahogany SessionsNPR Music – Tiny Desk Concenrs czy SOFAR, dzięki którym ciągle odkrywam rewelacyjnych muzyków! Uwielbiam i z serca Wam polecam! 🙂

Ale chcę się dzisiaj z Wami podzielićniesamowitym dokumentem muzycznym, który jest do obejrzenia na Netflix’ie, a nazywa się „AUSTIN TO BOSTON”. To genialny dokument o współczesnych artystach folkowych.

 

 

„Austin to Boston” został wyprodukowany przez Bena Lovetta z Mumford & Sons i Ty’a Johnsona. Zdobyli za niego wiele nominacji i nagród filmowych. Jest to podróż pięcioma wanami z Austin do Bostonu czterech zespołów: Bena Howarda, The Staves, Nathaniela Rateliffa oraz Bear’s Dena. Ja uwielbiam ich wszystkich!

 

11860003

 

IMG_9508-2

 

Zwróćcie jednak szczególną uwagę na siostry The Staves. Gdy ich słucham, mam wrażenie, że wspólnie oddychają i śpiewają jakby jednym, zharmonizowanym głosem. To coś nieprawdopodobnego! Moje marzenie, z kimś tak współbrzmieć 🙂 Niestety, moja siostra postanowiła prowadzić restauracje z falafelem i hummusem, zamiast ze mną śpiewać 😛 🙂 Ale muzykę kocha, a ja kocham jeść jej zdrowe i pyszne potrawy w Falafelove (tak się nazywają jej restauracje w Warszawie – o matko! Jakim cudem doszłam od folku do falafela?!!), więc wszystko jest tak jak być powinno! 🙂 A w samym Wrocławiu mam kilka niemalże duchowych, śpiewających sióstr. Więc jest z kim współbrzmieć 🙂

Miłego oglądania i słuchania! A jak macie jakieś swoje odkrycia muzyczne, którymi chcecie się podzielić, to z chęcią przygarnę! 🙂 Piszcie!