Miłość do lumpeksów odziedziczyłam po mamie. Tak samo jak lekką rękę do znajdywania perełek wśród miliona szmat, za co moje koleżanki, żartobliwie deklarują nienawiść do mnie.
Już jako mała dziewczynka, uwielbiałam ten moment, gdy wchodząc do wielkiego szmateksu, mogłam sama szperać, przymierzać i wybierać wszystko co chciałam. Jakbym była jedną z tych dorosłych, kilkunastu kobiet, buszujących między niekończącymi się rzędami wieszaków. Moja mama i siostra w tym czasie również wyruszały na łowy, byśmy po polowaniu mogły się spotkać w przymierzalni (lub przed jednym z dwóch luster zawieszonych na obdrapanych ścianach, bo takie warunki miewają te „ekskluzywne” sklepy) i dokonać ostatecznej weryfikacji.
W zwyczajnych sklepach, zawsze istotna była cena stroju, a i „luz” towarzyszący takim sklepowym zakupom był zupełnie inny. Lumpeksy od zawsze rządzą się swoimi prawami. Mając 8 lat już to doskonale wiedziałam. Wszystkie cekiny, szpilki i kiczowate dodatki sprawiały, że czułam się jak Pritty Woman, która wcale nie potrzebowała sponsora. I uwielbiałam to!
Później przyszedł czas liceum, a dla mnie również na „Idola”. Wtedy noszenie ubrań z drugiej ręki było największym obciachem jaki mogłam sobie wyobrazić. Gdy teraz wspominam, jak wiele pieniędzy zarobionych na swoich pierwszych koncertach wydawałam na marnej jakości i przez chwilę tylko modne ubrania z popularnych sieciówek, robi mi się żal siebie samej. Ale to typowy okres upartości i naiwności, wpisanej w młodzieńczy wiek, a jak powszechnie wiadomo, nauka niestety kosztuje.
Dziś znów kocham szmateksy, a opinie innych na ten temat mam w głębokim poważaniu.
Uważam, że kupowanie ubrań w secondhandach jest ekologiczne i choć nie jestem Finansowym Ninją, wierzę, że mój budżet domowy bardzo na tym zyskuje. Obserwuję też, że kupowanie ubrań w lumpeksach, przestaje być obciachowe, a zaczyna być nowym trendem. Bo skoro blogerki czy gwiazdy przyznają się, ba, szczycą się tym, że mają na sobie coś Vintage, to oznacza, że mamy nowy trend 🙂
Wszystko co kupuję, staram się kupować z rozwagą. Zastanawiam się, czy naprawdę potrzebuję danego elementu garderoby, z czym będą go komponować i czy na 100% dobrze na mnie leży i dobrze się w nim czuję. W przeszłości wiele ubrań kupowałam spontanicznie, bo wydawało mi się, że na jakąś okazję mi się przydadzą. Kończyło się to tym, że latami ubrania te leżały w szafie, utrudniając mi jedynie wybór stroju przed każdym wyjściem.
Niedawno dostałam od mojej przyjaciółki „Elementarz Stylu” autorstwa Kasi Tusk. Z lekkim uśmiechem zaczęłam ją przeglądać leżąc w łóżku, by drugiego dnia mieć już ją przeczytaną, a w szafie i w głowie zacząć sobie porządkować swoje ubrania. Tak jak Kasia, stawiam na jakość i neutralność swoich ubrań, choć moje środowisko pracy – scena, rządzi się swoimi prawami i tu pozwalam sobie na ekstrawagancję, jeśli tylko mam na to ochotę. Prywatnie jednak, poza tym, że kocham Zarę i markową bieliznę, to spora część mojej garderoby pochodzi z lumpeksu. Ale co robić, żeby nie nakupić miliona szmat, a rzeczywiście wyłowić perełki i zbudować porządną garderobę tanim kosztem? Staram się kupować tylko takie ubrania, które są w bardzo dobrym stanie i świetne jakościowo. Nieraz znajduję ciuchy takich marek jak Vallis, GAP, Massim Dutti, Marks&Spencer, Next czy Zara. Zwracam uwagę na metki, bo z doświadczenia widzę, że często jakość i cena jednak idą w parze, a każdy ciuch porządnie oglądam z każdej strony, żeby upewnić się, czy nie ma plam, lub czy nie jest rozdarty. Ponieważ lubię szyć na maszynie, zdarza mi się przeszyć coś, co ma wyjątkowo piękny materiał. Często coś skracam lub zwężam. Tak to już jest z kobietkami w kieszonkowej wersji 😉
Ostatnim argumentem, dlaczego lubię lumpeksy są dziecięce ubrania. Poza przekazywaniem sobie ubrań między koleżankami od starszych do maluchów, lumpeksy są świetnym rozwiązaniem na budowanie garderoby brzdąców. Bluzeczki zazwyczaj kupuję Tymkowi nowiutkie, bo jednak osobniki w jego wieku są dość rozrzutne podczas jedzenia i ciężko znaleźć na dwulatka naprawdę ładną bluzkę w idealnym stanie. Ale spodnie, rzadziej noszone koszule, swetry czy kamizelki jakie do tej pory znalazłam, są śliczne, dobre jakościowo, w ogóle niezniszczone, a kupione za grosze.
Jeszcze się pochwalę, że ostatnio moja szafa wzbogaciła się o kilka fantastycznych swetrów ze 100% kashmiru lub angory, które uwielbiam, a za które w zwykłym sklepie musiałabym zapłacić ponad 300zł za każdy. Ja je kupiłam po około 25zł. Dwa z nich nadawały się do liftingu, ale w przypadku takich swetrów pomocna jest maszynka jednorazowa lub pumeks włożony w pończochę, albo zwykłe nożyczki i sweter jak nowy!
Obciach? Nie! Rozsądek i ekologia! 🙂